Jedną z podstawowych cech recenzji filmowej jest fakt, iż charakteryzuje się ona obiektywną postawą recenzenta do ocenianego obiektu. Trudnym, a nawet niemożliwym wydaje się być uniknięcie subiektywizmu w obliczu konfrontacji z tak wielkim dziełem, jakim jest bez wątpienia „Alien” Ridley'a Scotta.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgCAT7YNAAD8UvsJo_2S6sLeCqeB07R9pPNmynMONbONwCi-Q40hm51jFw-niO-Cy8Aexf-XvCA44LZgPcO3AjeQExgkmCBDu3IUO0s9pz65x_IoL0Gj2RC8lVcsn17ACsZgO0sWJXCZNQr/s320/alien+1.jpg)
Scott swoim drugim filmem w karierze – debiutował w roku 1978 produkcją „The Duellists” - rozpoczyna nową epokę w historii kina. Tworzy coś, czego do tej pory nie udało się osiągnąć nikomu innemu. Każdy detal filmu jest dopracowany do perfekcji. Nie ma tutaj mowy o jakimkolwiek kiczu bądź niedopracowaniu ze strony twórców. Już sam początek filmu, jego sekwencja tytułowa, której końcowy modernistyczny efekt nadali S. Frankfurt oraz R. Greenberg, daje nam wskazówkę, iż ów Obcy będzie istotą niezwykle inteligentną, pochodzącą z rozwiniętego społeczeństwa, którego ludzki rozum nie jest w stanie pojąć. Pierwsze 45 minut, w których tak naprawdę nic się nie dzieje, co zresztą niektórzy mają za złe reżyserowi, jest zaiste arcymistrzowskie. Sir Ridley, jak nikt inny buduje napięcie, przygotowuje widza na całą esencję, na to, co ma dopiero nadejść.
Kolejną zaletą początkowych minut, jak zresztą potem i całego filmu, jest perfekcyjnie oddany brak poczucia czasu w przestrzeni. Wspaniałe przedstawienie poranku podczas kosmicznego lotu, jak również rewelacyjne reakcje aktorów na wybudzanie się z kilkuletniego snu, oddziałują na widza z niezwykłą mocą. W dalszej części nakładające się dialogi wywołują uczucie niepewności, agresywności, stresu, widz nie wie tak do końca, o czym rozmawiają podróżnicy.
Wszystkie ujęcia na planie zostały skonstruowane w taki sposób, aby działać na widza klaustrofobicznie. Niskie, wielokątne sufity, pomieszczenia z zaryglowanymi przejściami, kanały wentylacyjne stanowiły nie lada wyzwanie dla speców od oświetlenia, którzy poradzili sobie ze swoim zadaniem bez zarzutu. Wiele scen zostało nakręconych ręczną kamerą, aby jak najbardziej oddać realizm nagrywanych ujęć.
Klasyczne przedstawienie postaci wydaje się być w pełni wystarczające. Doskonale wiemy, kto rządzi, a kto jest od grania ludziom na nerwach. Wykreowanie postaci Ripley, na początku mało obecnej, z czasem zaczynającej odgrywać coraz ważniejszą rolę, jej relacje z pozostałymi członkami załogi, pozwalają zrozumieć, że męski szowinizm istnieje nawet w przestrzeni kosmicznej. Tom jest wyluzowanym, pragmatycznym, zimnym kapitanem, nie pozwalającym sobie na kłótnie. Na uwagę zasługuje również postać Asha, spokojnego, niedającego wyprowadzić się z równowagi, czuwającego, opanowanego. Między bohaterami filmu wyraźnie wyczuwalny jest chłód, znika on jednak w obliczu zagrożenia, gdy są oni zmuszeni do współpracy.
Nie można nie wspomnieć o ścieżce dźwiękowej Jerrego Goldmistha, bez której film ten nigdy nie stanąłby na piedestale. Muzyka, którą kompozytor jakoby obserwuje śpiących pasażerów Nostromo, ma niezwykle poetycki wymiar, odzwierciedla wizerunki bohaterów w każdej wybrzmiewającej nucie. Mamy do czynienia z wolnym, spokojnym, trzymającym w napięciu, przygotowującym widza na coś niespodziewanego rytmem, który momentami szalenie przyspiesza, staje się coraz bardziej agresywny, głośniejszy, aby przerazić nas w najmniej oczekiwanym momencie. Również wielkość odległej cywilizacji, doskonałość architektury zostaje podkreślona przez brzmienie instrumentów. Jest to coś niezrównanego. Całość uzupełniają dźwięki organiczne, ogłuszający dźwięk klimatyzacji, ale też dźwięk pulsu oraz oddechu, który w połączeniu z widokiem chmurek dymu, wydobywających się z hełmów oddychających kosmonautów jest po prostu majstersztykiem. Nawet światło laserów staje się ucieleśnieniem tonów. Rzadko dzieje się tak, ażeby muzyka i obraz stanowiły nierozerwalną jedność. Tak jednak jest właśnie w „Obcym”. Należy pamiętać, że ścieżka dźwiękowa z filmu nie jest płytą, której słucha się na słuchawkach, jadąc tramwajem do pracy. Jej celem jest stworzenie tła dla tego, co widzą oczy na ekranie.
Choć film ma zachwycać a nie pouczać, odnalazłem jeden dość głęboki jego sens. Gdyby nie wszechobecność potężnych korporacji, rządnych tylko i wyłącznie ekspansji swej władzy, oraz potęgowanie siły, przy pomocy której można górować nad innymi, nie dochodziłoby na naszej planecie do wielu tragedii, z jakimi przychodzi nam się mierzyć.
O „Obcym” mógłbym pisać jeszcze wiele, ale po co? Kto widział, ten wie. A kto nie widział, musi koniecznie zobaczyć! Stwierdzeniem kończącym niech będzie, iż nie sztuką jest nakręcić film. Sztuką jest natomiast zrobić coś ponadczasowego, coś co w konfrontacji z dziełami XXI wieku, tworzonymi przy użyciu najznakomitszych nowinek technologicznych, walczy na polu bitwy o miano najlepszego filmu jak równy z równym. I właśnie tworząc taką nieśmiertelność, nigdy niestarzejące się dzieło, Scott sprawia, że „Obcy” na stałe wpisuje się do kanonów światowego kina. Jest to film na którym wychowywałem się jako mały chłopiec, oglądając go w komercyjnych stacjach telewizyjnych, przerywany reklamami, z lektorem. Po wielu latach oglądałem znów gdy pojawił się na DVD, a dziś oglądam w zupełnie odnowionej, niewiarygodnej wersji Blu-ray i chylę czoła przed Panem Ridley'em Scottem i wszystkimi pozostałymi, którzy pracowali nad tą produkcją, bez których nie była ona dziś tym czym jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz