Trudno dziś spotkać człowieka, który na pytanie o to kim był Muhammad Ali odpowiedziałby nie wiem. Urodzony jako Cassius Marcellus Clay, Jr. amerykański bokser uchodzi za najwybytniejszą postać w historii tej dyscypliny. Swój pierwszy tytuł mistrzowski zdobył w wieku 22 lat po czym przystąpił oficjalnie do Nation of Islam, radykalnej organizacji czarnoskórych Amerykanów, wyznających islam, prowadzonych przez Malcolma X oraz Ellijaha Muhammada. Tym samym zrezygnował z nazwiska Cassius Clay i przyjął ów wyżej wspomniane, pod którym jest nam dziś wszystkim doskonale znany.
Film Michaela Manna znanego z chociażby tak wspaniałych produkcji jak „The Insider”, „Heat” czy „Collateral” odbiega od znanego nam z amerykańskich filmów tego gatunku schematu od zera do bohatera. Reżyser skupia się na kulisach życia Ali'ego spychając jednocześnie sprawy ringowe na drugi plan, co nie znaczy, że nie są one solidnie wykonane. Zarówno montaż obrazu jak i dźwięku prezentowanych walk, a w zasadzie całego filmu jest godny podziwu. Fantastyczne zdjęcia, praca operatora kamery, który na ringu jest dosłownie wszędzie, reakcje na twarzach bokserów, perspektywa walki widziana oczami walczącego wojownika, głos bijącego serca w momencie otrzymania ciosów przy czym jednoczesne spowolnienie obrazu, jego rozmycie wprawiły mnie w ogromne zdumienie. Dużym minusem według mnie był jednak pewien chaos i niedomówienia. Poza ostatnio walką, nie było tak naprawdę wiadomo z kim, po co i gdzie walczy Ali. Rażącym elementem był również brak komentatora, krzyczącego do mikrofonu, zachwycającego się losami pojedynku.
Nie sposób nie wspomnieć o kapitalnej obsadzie tej produkcji. W główną rolę wcielił się sam Will Smith, który zapewne starał się zagrać najlepiej jak mógł, jednakże nie był to ten Will, którego znam z innych filmów, który samym swoim pojawieniem się na ekranie wywołuje we mnie pozytywne emocje. Być może jest to spowodowane tym, iż grał osobę, której nie jest lustrzanym odbiciem jak również to, iż Ali miał taką osobowość a nie inną. Smithowi wtórował Jamie Fox w roli Bundini Browna, do którego nie mam najmniejszych zastrzeżeń. Zresztą Jamie chyba w swojej karierze nie zagrał jeszcze słabo (przynajmniej nie w filmach, w których miałem okazję podziwiać jego aktorski talent).
Na pochwałę zasługuje też ścieżka dźwiękowa oddająca i klimaty murzyńskie w Stanach Zjednoczonych, ale także typowo afrykańskie, gdy przenosimy się na czarny kontynent a dokładnie rzecz ujmując do stolicy Zairu, Kinszasy, aby wraz z naszym głównym bohaterem przygotować się do walki o mistrzowski pas z samym Georgem Foremanem!
Podsumowując jest to produkcja wykonana solidnie pod względem technicznych, jednak jak dla mnie poruszająca zbyt dużo wątków politycznych i zakulisowych. Myślę, że zostanę jednak fanem takich postaci jak wyimaginowany Rocky czy też legendarnego sportowca Jimma Braddocka z filmu Rona Howarda „Cinderella Man”. Wiedzę na temat tego, że Ali został skazany na karę więzienia w zawieszeniu za odmowę służby wojskowej i wyjazdu na wojnę do Wietnamu, czego skutkiem było odebranie paszportu, tytułu mistrza świata boksu oraz licencji profesjonalnego boksera, mogę spokojnie wyczytać w literaturze czy też w internecie. Co prawda jedną z funkcji filmu jest również i to, że uczy widza i jest źródłem pewnej wiedzy, jednakże w tym przypadku reżyser nie sprostał moim oczekiwanią i źle wyważył pewne proporcje pomiędzy tym co na ringu i tym co w życiu.
na blog natrafiłem przypadkiem. bardzo lubię ten film! pozdro!
OdpowiedzUsuń