Po obejrzeniu w ostatnim czasie produkcji bardziej ambitnych, przypomnieniu sobie kilku arcydzieł kina oraz zapoznaniu się z repertuarem nominowanym do Oscarów, przyszedł czas na pewną odskocznie i obejrzenie czegoś mniej wymagającego. Jak jednak wybrać film, przy którym można się zrelaksować w ogromie takiej ilości pozycji dostępnych na rynku? Postanowiłem chwycić za coś sygnowanego wielkim nazwiskiem i muszę przyznać, że Ridley Scott nie zawiódł! Mowa tutaj o „Naciągaczach”, zekranizowanych na podstawie powieści Erica Garcii pod tym samym tytułem.
Tytułowymi bohaterami są kontaktowy i pewny siebie Frank oraz jego wspólnik a zarazem jego całkowite przeciwieństwo Roy, cierpiący na agorafobię. Nie panuje on nad tikami nerwowymi a na dodatek boi się choćby najmniejszej ilości brudu na swoich dywanach. Interes obu Panów, wciskających starszym kobietom tandetne filtry do wody za sumę kilkukrotnie przewyższającą ich wartość, ma się doskonale.
Wszystko jednak zmienia się, gdy Roy dowiaduje się, iż ma 14 letnią córkę z kobietą, z którą rozstał się gdy była ciężarna. Zbuntowana Angela zaczyna odwiedzać ojca, spędzać z nim coraz więcej czasu, jednakże prawdziwa zabawa zaczyna się dopiero wtedy, gdy młoda dziewczyna dowiaduje się, czym tak naprawdę zajmuje się jej ojciec. Postanawia robić w swoim życiu to samo, prosząc go aby zapoznał ją z tajnikami swego iście oryginalnego zawodu!
Po kilku wielkich produkcjach, które na stałe wpisały się do kanonów światowego kina, Ridley Scott serwuje nam lekką, przyjemną historię z szalenie zaskakującą końcówką. Reżyser łączy w filmie elementy dramatu z wartką akcją, a wszystko przyprawia szczyptą komedii.
Ogromnym plusem filmu jest niewątpliwie doskonała rola Nicholasa Cage'a, perfekcyjnie wcielającego się i oddającego problemy Roy'a, z jakimi boryka się na co dzień. Szkoda, że Niki stoczył się w ostatnich latach i gra co roku w mniej niż przeciętnych produkcjach, pozbawionych jakiegokolwiek sensu. Nie twierdzę, że nie jest już dobrym aktorem. Uważam jednak, że powinien się bardziej zastanowić nad tym, na jakie role się godzi. Bardzo podobała mi się również rola Sama Rockwella, jego wspólnika. Jednakże słowa uznania należą się przede wszystkim Alison Lohman, która nie mogła zagrać lepiej, młodej, dojrzewającej, buntującej się rodzicom, nierzadko uciekającej z domu nastolatki. Na uwagę zasługuje także świetna ścieżka dźwiękowa Hansa Zimmera, którego nikomu nie trzeba przedstawiać. Muzyka buduje, a zarazem dogłębnie oddaje klimat filmu.
Podsumowując, film godny polecenia każdemu, kto chce się zrelaksować przy solidnym kinie w niedzielne popołudnie.
po takiej recenzji na pewno obejrzę film!!
OdpowiedzUsuńsuper!