wtorek, 29 marca 2011

Nadszedł czas wojny

Po 7 latach od premiery filmu „Obcy: Ósmy Pasażer Nostromo”, który okazał się nie tylko ogromnym sukcesem kasowym, ale przede wszystkim filmem przełomowym w swoim gatunku, na ekrany kin trafia sequel tego wielkiego dzieła „Obcy: Decydujące Starcie”. Zawsze w przypadku powstawania sequelu widz powątpiewa w powodzenie produkcji. Obawy okazują się jednak bezpodstawne, gdyż za kamerą staje sam James Cameron, który już dwa lata wcześniej zachwycił nas wizją świata spustoszonego nuklearną wojną w „Terminatorze”.
Widzowie musieli czekać aż 7 lat na kolejne przygody Ripley, natomiast ona sama zostaje odnaleziona czystym przypadkiem dopiero po 57 latach dryfowania w przestrzeni kosmicznej!
Oczywiście po przedstawieniu swojego raportu na stacji kosmicznej, na której dowiaduje się także, iż „firma” zasiedliła planetę LV-426, gdzie przez te wszystkie lata koloniści żyją wraz ze swoimi rodzinami, zostaje uznana za osobę niezrównoważoną psychicznie. Cała sytuacja obraca się o 180 stopni, gdy kontakt z kolonią urywa się a Ellen Ripley, zostaje poproszona o wzięcie udziału w misji ratunkowej, której celem ma być całkowita eksterminacja obcej rasy. Czy aby na pewno? Czas zatem wyruszyć na wojnę!
Cameron odbiega od konwencji pierwszej części filmu, gdzie nieuchwytny łowca wyczekiwał na odłączenie się swojej ofiary od stada, by zaatakować ją w najmniej oczekiwanym momencie, na rzecz brutalnej, mrocznej walki. Już sam tytuł zwiastuje nam spotkanie z tym, co najstraszniejsze, bo przecież tym razem to nie Obcy w liczbie pojedynczej lecz w mnogiej (ang. Aliens). 

 
Przez pierwszą godzinę znowu nie zobaczymy Obcego, w zamian za to reżyser oferuje nam krótkie wstawki z przerażających snów Ripley oraz prezentuje opuszczone budynki, przeszukiwane przez żołnierzy marines, dzięki czemu buduje w niewiarygodny sposób klimat grozy. Tym razem wiemy, na co czekamy, dlatego też reżyser oferuje nam więcej grozy niż horroru, przygotowując nas na prawdziwe piekło. Teraz potwory pokażą całą swoją prawdziwą moc, inteligencję oraz okrucieństwo. Cameron część walk umieszcza także w kanałach wentylacyjnych. W dalszej części filmu rozbudowana zostaje sfera dotycząca Obcego. Dowiadujemy się, skąd się one biorą oraz gdzie jest ich „siedziba” i jak wygląda. Nie sposób jednak nie zauważyć wielu podobieństw i nawiązań do obrazu Scotta.

 
Ścieżka dźwiękowa Jamesa Hornera podczas oprowadzania widza po statku kosmicznym oraz podczas przebudzenia się załogi ze snu, które nie jest tym razem już tak spektakularne jak u Scotta, sprawia, iż czujemy się znowu jak na pokładzie Nostromo. Muzyka zwalnia, cichnie podczas tropienia Obcych na planecie i niezwykle przyspiesza, staje się bardziej agresywna w obliczu konfrontacji face-to-face z naszymi tytułowymi bohaterami. Wspaniałym pomysłem było wprowadzenie czujników głosowych, zwiastujących zbliżanie się zagrożenia. Horner doskonale oddaje również klimat przygotowań marines do wyprawy, gdzie dźwięk bębnów współistnieje z tym, co widzimy w danym momencie na ekranie. 


Nie sposób nie zwrócić uwagi na doskonale odegrane role w filmie. Tym razem Sigourney Weaver, nominowana zresztą do Oscara w kategorii najlepszej roli kobiecej, wciela się w rolę doradcy, osoby doświadczonej w starciu z nieznanym monstrum. Jest ona jednak nie tylko pomocnikiem, lecz w momencie wejścia na teren obcych bierze sprawy w swojej ręce i z miotaczem ognia w dłoniach staje do walki. Można by pokusić się o nazwanie jej Kobietą-Rambo. Należy również zaznaczyć, że Ripley już w pierwszej części filmu wykazywała się opiekuńczością w stosunku do kota, którego nie pozostawiła na pastwę losu. Ta właśnie cecha zostaje ponownie podkreślona i uwydatniona przez Camerona, który posuwa się jeszcze dalej, ukazując jej matczyne instynkty. Uwagę widza przyciąga również Bishop, zagrany przez Lance Henriksena nowy model androida, towarzyszący członkom wyprawy. Relacje miedzy nim a Ripley są chłodne. Nasza główna bohaterka, na początku bardzo nieufna w stosunku do sztucznej formy życia, zmienia swoje nastawienie w trakcie rozwoju akcji. Zresztą nie ma się co dziwić, gdyż wszyscy wiemy, jak zakończyła się jej poprzednia przygoda z androidem z Nostromo – Ashem. 


Mimo tego, iż od samego początku wiadomo było, kim jest ów android i jakie ma zadania do spełnienia, sam do końca nie byłem pewny, czy stoi on po tej dobrej stronie. Wyprawa nie odbyłaby się oczywiście, gdyby „firma” nie umieściła swojej osoby na pokładzie statku kosmicznego. Tym razem jest to Burke, człowiek (jeśli można go nazywać w ogóle takim mianem), dla którego nadrzędnym celem jest znowu sprowadzenie obcej formy życia na ziemię. Zachwycające jest też przedstawienie zmian zachowań całej załogi. Na początku są to typowi żołnierze marines, przepełnieni „cwaniactwem” i pewnością siebie. Doskonale uwydatnia to Jenette Goldstein, odgrywająca Vasquez - silną kobietę, która jednak nie ma zbyt dużego wpływu na losy wydarzeń. Mocni w gębie twardziele okazują się tchórzami w obliczu konfrontacji ze stworzeniem, które wybiło w pień załogę Ripley. Nawet porucznik Gorman (William Hope) nie staje na wysokości zadania i nie wie, co się dzieje, gdy, dzięki kamerom umieszczonym na hełmach, widzi na ekranie obraz rzezi swoich żołnierzy, strącanych jak pionki na szachownicy przez potwory „wyłażące” z każdej ze ścian swojego gniazda. Jedynym potrafiącym na trzeźwo ocenić sytuację jest kapral Hick (Michael Biehn).


Zachwycającym i dopracowanym do perfekcji elementem są naturalnie nagrodzone Oscarem efekty specjalne, których James Cameron jest po prostu królem. Poza robotami towarowymi, elektronicznymi strzelającymi maszynami, wahadłowcami, promem kosmicznym, szczegółowo odwzorowaną bronią oraz facehuggerami, nareszcie możemy podziwiać w pełni postać Obcego, który u Scotta nie był tak eksponowany. Nie jest to oczywiście minusem pierwszej części filmu, gdyż właśnie w taki sposób Ridley perfekcyjnie zbudował klimat grozy, jednakże widz w końcu chce zobaczyć tytułowego bohatera w całej swojej okazałości, co daje nam Cameron.
Jedno jest pewne. „Aliens” to jedna z najlepszych kontynuacji w historii kina, uważana za jeden z najwspanialszych, a przez niektórych nawet za najdoskonalszy film gatunku science-fiction. Osobiście nie potrafię stwierdzić, która część „Obcego” jest lepsza, gdyż każda z nich jest oryginalna na swój sposób.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz