![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhAtLMUJWJZi5AYNexHbI3BcBd-VJykbZbuaAd1jPrV9TvkOg96a8yEeGAuNj2BYP4qZ28mc4SyMJoHl1ccme-0DsJnsGcLABhuwZILVptzwVm7yzlv56KdUZ2fyd-x6kkTOxpzOX9wZg9O/s320/ridley+2.jpg)
Młode lata Scotta
Ridley od dziecka lubił filmy, a do jego ulubionych zaliczają się takie produkcje jak: „Lawrence z Arabii”, „Obywatel Kane” czy też Siedmiu Samurajów”.
Mimo, iż wychowywał się bez telewizji, często oglądał filmy w kinie, gdzie chodził wraz ze swoją matką. Zachęcony przez ojca postanowił kształcić się w kierunku artystycznym. To właśnie podczas studiów scenografii teatralnej w Royal College Of Art (wcześniej ukończył jeszcze West Hartlepool College of Art) postanowił zostać reżyserem. Pod koniec nauki nakręcił swój pierwszy krótkometrażowy film pt. „Chłopiec na rowerze”, gdzie zagrał jego znany również w świecie filmu brat Tony oraz jego ojciec. W 1968 roku wraz z bratem założył firmę producencką Ridley Scott Associates, realizującą reklamy i filmy. Nakręcił około 2500 tysiąca reklam, osiągając tym samym w tej dziedzinie absolutne mistrzostwo. Warto chociażby wspomnieć o dwuminutowym spocie o chlebie z piekarni Hovi, uznanym za przełomowy, czy też o reklamie Apple Macintosha okrzykniętej arcydziełem. Ridley robił reklamy niezwykle precyzyjnie, dopracowując stronę wizualną do perfekcji. Nie interesował się dokumentem ani teatrem. Liczyła się tylko reklama, gdyż chciał tworzyć rozrywkę w typowym hollywoodzkim stylu, a zarazem doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak wielką rolę we współczesnym świecie odgrywają media.
Mimo, iż wychowywał się bez telewizji, często oglądał filmy w kinie, gdzie chodził wraz ze swoją matką. Zachęcony przez ojca postanowił kształcić się w kierunku artystycznym. To właśnie podczas studiów scenografii teatralnej w Royal College Of Art (wcześniej ukończył jeszcze West Hartlepool College of Art) postanowił zostać reżyserem. Pod koniec nauki nakręcił swój pierwszy krótkometrażowy film pt. „Chłopiec na rowerze”, gdzie zagrał jego znany również w świecie filmu brat Tony oraz jego ojciec. W 1968 roku wraz z bratem założył firmę producencką Ridley Scott Associates, realizującą reklamy i filmy. Nakręcił około 2500 tysiąca reklam, osiągając tym samym w tej dziedzinie absolutne mistrzostwo. Warto chociażby wspomnieć o dwuminutowym spocie o chlebie z piekarni Hovi, uznanym za przełomowy, czy też o reklamie Apple Macintosha okrzykniętej arcydziełem. Ridley robił reklamy niezwykle precyzyjnie, dopracowując stronę wizualną do perfekcji. Nie interesował się dokumentem ani teatrem. Liczyła się tylko reklama, gdyż chciał tworzyć rozrywkę w typowym hollywoodzkim stylu, a zarazem doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak wielką rolę we współczesnym świecie odgrywają media.
Ogromy sukces, jaki osiągnął w swoim fachu nie sprawił, iż reżyser spoczął na laurach. Wręcz przeciwnie, postanowił zadebiutować na dużym ekranie!
Ridley i początki kariery na dużym ekranie
The Duellists (1977) – to debiut Ridley'a na dużym ekranie. Osadzona w czasach wojen napoleońskich, oparta na opowiadaniu Josepha Conrada „The Duell” historia o dwóch oficerach husarii, pojedynkujących się kilkanaście lat na szable z powodu znieważenia honoru jednego z nich, pomimo uzyskania nagrody za najlepszy debiut reżyserski na MFF w Cannes 1977 roku, nie osiągnęła większego uznania widzów za oceanem. Wyprodukowany w Europie autentycznie przedstawiający mundury oraz doskonałe odtwarzający metody fechtunku z czasów Napoleona film był niewątpliwie przełomem dla samego reżysera. Film robiono 5 lat i był czymś w rodzaju tryumfu stylu nad treścią. Sam Ridley o filmie powiedział: “I Thorgal, 'Oh, that’s jolly good, I thought that was a normal opening, and that was my introduction to the film industry. Since then I’ve learned a lot about the business.”
Po debiucie reżyserskim w klimatach XVIII-wiecznych wojen napoleońskich, który został zmiażdżony przez krytykę oraz okazał się finansową klapą Ridley, jak sam mówi, przestał się przejmować tym, co piszą w gazetach o jego filmach. „Od 1977 roku olewam prasę”. Reżyser tym samym odchodzi od pierwotnego pomysłu ekranizacji przygód Tristana i Izoldy i zachęcony ogromnym sukcesem kasowym „Star Wars” Georga Lucasa przenosi się na zupełnie inny biegun, tworząc dwa klasyki kina science-fiction.
Alien (1979) – mogłoby się wydawać, iż jest niemożliwym osiągnąć sukces w dwa lata po powstaniu przełomowego filmu z gatunku science-fiction „Gwiezdnych Wojen”, którymi zachwycił się cały świat. A jednak Ridley dokonuje niemożliwego! Opowieść o załodze statku Nostromo i jej starciu z pozaziemską bestią nie tylko wpisała się na stałe w kanony światowego kina, ale też po dziś dzień uznawana jest przez wielu jako najlepszy film w swoim gatunku. Scott wykorzystuje tutaj mroczne, przerażające wizje zaświatów szwajcarskiego malarza Hansa Rudolfa Gigera. W przeciwieństwie do Lucasa, który przeniósł widza w nieograniczony wszechświat, Scott zamyka nas w klaustrofobicznych pomieszczeniach statku kosmicznego, tworząc tym samym ponadczasowe, niestarzejące się dzieło, którym można zachwycać się po dziś dzień. Co ciekawe reżyser zawsze przyznawał, iż chciał zrobić prequel „Obcego” i w końcu postanowił tego dokonać: “I got fed up with all the sequels so I’m going to do a prequel which will be set before the days of Sigourney Weaver’s character [...]. It will take place in about 2085 when they first come across this thing. And it will ask the question, 'Who is the guy lying in a chair with his chest blown outwards?”. Zatem pewnie każdy fan „Aliena” będzie czekał z niecierpliwością na premierę filmu „Prometheus”, która ma mieć miejsce 8 czerwca 2012 roku!
Blade Runner (1982) – trzy lata po premierze „Obcego” powstaje kolejne dzieło w gatunku science-fiction. Akcja „Łowcy Androidów” nakręconej na podstawie powieści Philipa K. Dicka, której głównym bohaterem jest Deckard tropiący znajdujących się na ziemi replikantów, osadzona zostaje w futurystycznym obrazie Los Angeles 2019 roku. Inspiracją dla wielu scen tonącego w smogu, pogrążonego w ciemnościach i deszczu hipertechnicznego megalopolis, był industrialny krajobraz Teesside w północno-wschodniej Anglii, gdzie osiedliła się rodzina Scottów po II wojnie światowej. Melancholii dodały filmowi elementy kina noir z lat 40. Ciekawym jest również fakt, iż film nie spotkał się początkowo ze zrozumieniem krytyki i widzów i dopiero po kilku latach zaczął być doceniany, w efekcie czego Scott zdecydował się na stworzenie reżyserskiej jego wersji, która ostatecznie ujrzała światło dzienne dopiero po 25 latach od premiery. Poprzez dodanie zaledwie kilku scen, udało się całkowicie zmienić fabułę filmu.
Legend (1985) – na trzeci pełnometrażowy film w karierze Ridleya, widzowie musieli oczekiwać kolejne trzy lata. Tym razem Scott zabiera nas w świat baśni, tworząc opowieść o chłopcu wyruszającym na pomoc do krainy jednorożców, którym zagrażają siły ciemności. W rolę głównego bohatera Jacka wcielił się doskonale znany Tom Cruise. Tak jak w przypadku „Łowcy Androidów” również i „Legenda” została doceniona przez widzów po latach. Głównym powodem były zapewne wprowadzane zmiany. Warto chociażby wspomnieć, że wersja robocza trwająca 140 minut została drastycznie skrócona do 89 minut, przez co widzowie nie mogli dobrze poznać bohaterów, czy też fakt, iż w USA ścieżkę dźwiękową Jerrego Goldsmitha uważaną za największe dzieło w jego karierze, zmieniono na napisaną całkowicie od nowa przez zespół Tangerine Dream.
Ridley w latach 1987-1991
Scott po nakręceniu dwóch filmów w konwencji science-fiction oraz jednego w stylu fantasy, nie chcąc zostać zaszufladkowany a jednocześnie pragnąc zostać docenionym przez krytyków, którzy do tej pory widzieli go jako człowieka tworzącego czysto komercyjne filmy nasycone efektami specjalnymi, pozbawione jakiejkolwiek głębszej treści, odchodzi od tego gatunku kina, tworząc pod koniec lat 90 dwa thrillery.
Someone to Watch Over Me (1987) – opowieść o kobiecie będącej świadkiem morderstwa, która zostaje włączona do programu ochrony świadków z Tomem Berengerem, Lorraince Bracco i Mimi Rogers w rolach głównych, nie okazała się niestety niczym przełomowym.
Black Rain (1989) – to nakręcony w dwa lata później kolejny thriller z Michaelem Douglasem oraz Andym Garcią, którzy wcielają się w role policjantów poszukujących zbiegłego gangstera oraz wyjaśniających sprawę fałszerstwa amerykańskich banknotów przez japońską mafię. Również i w tym przypadku sukcesu kasowego nie było, a Scott w oczach krytyków pozostał reżyserem docenianym tylko i wyłącznie za stronę wizualną.
Mimo dwóch niepowodzeń Ridley nie poddał się i nakręcił kolejny film.
Thelma & Louise (1991) – przygody dwóch kobiet wyruszających w podróż, aby zmienić swoje nudne życie, okazały się wielkim hitem, który został uhonorowany przez Akademię Filmową statuetką za najlepszy scenariusz oryginalny i był łącznie nominowany w 6 kategoriach (w tym za najlepszą reżyserię). Co ciekawe scenariusz został napisany przez recepcjonistkę jednego z hollywoodzkich studiów i był odrzucany przez wielu reżyserów. Dopiero Scott zdecydował nakręcić film o „dwóch ździrach w samochodzie” jak sam pieszczotliwie nazywa Thelmę i Louise.
Lata 90-te końcem kariery wielkiego reżysera?
1492: Conquest of Paradise (1992) – Superprodukcja przygotowana z okazji jubileuszu 500-lecia odkrycia Ameryki przez Kolumba z Gérardem Depardieu w roli głównej nie przyniosła nawet zwrotu kosztów i okazała się największą porażką w karierze słynnego reżysera.
White Squall (1996) – oparta na faktach historia człowieka zabierającego na ośmiomiesięczny rejs szkoleniowy kadetów szkoły morskiej, również przemknęła bez echa przez kinowe sale.
G.I. Jane (1997) – Scott po raz kolejny w roli głównej obsadza kobietę, co zresztą jest jedną z jego cech charakterystycznych. Po Ripley, Thelmie i Louise tym razem Demi Moore w roli pani Kapitan Jordan O'Neil ukazuje niezłomność silnego charakteru w konfrontacjach z niecodziennymi wyzwaniami. Film porusza tematykę wojska i oficerów, która zostanie jeszcze podjęta przez Scotta w jego późniejszej twórczości. Jednym z najbardziej spektakularnych momentów w filmie jest scena w której doprowadzona do furii, ogolona na łyso główna bohaterka krzyczy: „Obciągnij mi fiuta”.
Jeden sukces i trzy porażki na przełomie siedmiu lat zwiastowały zmierzch wielkiego reżysera. Jednak to nie był koniec.
Nowe millenium nowy Scott
Początek nowego tysiąclecia otwiera w iście mistrzowskim stylu powalając widzów i krytyków na kolana. Na ekrany kin wkracza Gladiator.
Gladiator (2000) – po trzech dekadach unikania tematyki antycznego Rzymu, natchniony obrazem francuskiego malarza Jeana Leona Jerome, na którym widnieje Neron z kciukiem skierowanym w dół, Ridley postanawia bez zastanowienia ożywić gatunek „sword and sandals”. Przy tej okazji po raz pierwszy na planie spotyka się z Russellem Crowe, który można z całą pewnością powiedzieć staje się jego ulubionym aktorem, niejednokrotnie obsadzanym w późniejszych produkcjach Scotta. Sam reżyser nazywa film „a romantic Hollywood epic about revenge.” Film zdobył aż 5 statuetek oraz był łącznie nominowany w 12 kategoriach! Niestety sam reżyser nie został uhonorowany.
Black Hawk Down (2001) – rok później Ridley nie spuszcza z tonu tworząc kolejne arcydzieło. Tym razem reżyser przenosi nas do stolicy Somalii, Mogadiszu, aby opowiedzieć o historii operacji wojskowej przeprowadzonej przez siły amerykańskie na tamtejszych terenach. Projekt uważany przez wielu za kontrowersyjny, ukazał się na ekranach kin w momencie podejmowania decyzji Stanów Zjednoczonych o interwencji w Afganistanie. Czyżby mający dystans do Ameryki Scott próbował przekazać widzom swoją niepokorną refleksję? Należy również wspomnieć o polskim akcencie w filmie, a mianowicie o fantastycznych zdjęciach Sławomira Idziaka, nominowanego zresztą do Oscara.
Hannibal (2002) – co prawda kontynuacja przygód Hannibala Lectera nie dorównuje już „Milczeniu Owiec”, film technicznie i tak wypada bardzo dobrze i nie zasłużył chyba na aż tak dużą krytykę z jaką się spotkał.
Matchstick Man (2003) – tym razem Ridley tworzy coś zupełnie odmiennego od wszystkich swoich dotychczasowych filmów, a mianowicie luźną, szalenie ciekawą i ostatecznie zaskakującą opowieść o dwóch naciągaczach Royu i Franku. Jest to mieszanka komedii, akcji oraz dramatu. Scott udowadnia tym samym, iż jest reżyserem wszechstronnym, oryginalnym, wykraczającym poza ramy sztywnych konwencji. Nie będę opisywał dokładnie filmu, gdyż wcześniej dokonałem już szczegółowej jego recenzji.
Kingdom of Heaven (2005) – Scott podejmuje tutaj tematykę wojen krzyżowych. Po wielkim „Gladiatorze” publika oczekiwała kolejnego kostiumowego arcydzieła, które okazało się niestety totalną klapą. Reżyserowi zarzucano, iż kosztem historycznych faktów, nakręcił dzieło poprawne polityczne z naiwną fabułą. Jednak czy film musi dokładnie odzwierciedlać historię? Przecież to tylko film a nie podręcznik do historii! Znany z tworzenia reżyserskich wersji filmu Scott, stwierdził, że nie będzie już więcej ciął swoich filmów, ponieważ „one has to be one’s own critic”. Przepowiednia nie sprawdziła się gdyż jego późniejsza produkcja „Robin Hood” ujrzała światło dziennie również w wersji rozszerzonej. Pytany o porównania do Gladiatora powiedział, iż film jest „more politically and religiously”. Natomiast w kontekście nawiązań do takich filmów jak „Troy” czy też „Alexander” otwarcie przyznał, że nie oglądał ich, gdyż wywołałoby to efekt sobowtóra w trakcie prac nad filmem. Scott wskazuje na znaczenie słowa krzyżowiec, które według niego jest źle rozumiane przez ludzi zapominających o tym, iż był to "ten zły".
A Good Year (2006) – to kolejny lekki film Scotta o człowieku, który staje się właścicielem domu i winnicy. Po raz kolejny na planie spotyka się z Russellem Crowe. Cieszyć może fakt, iż reżyser po raz kolejny udowadnia, że nie można go zaszufladkować, gdyż po spektakularnych widowiskach, tworzy kameralny pełen humoru film zrealizowany na podstawie powieści Petera Mayle'a.
American Gangster (2007) – opowieść o mafioso zaopatrującym Nowy Jork w narkotyki sprowadzane z Wietnamu z Russellem Crowe i Denzelem Washingtonem w rolach głównych to kolejny wielki hit Ridleya, przy okazji którego przeforsowuje swoje intencje unikając happy endu, do którego przywykli amerykańscy widzowie.
Body of Lies (2008) – tym razem kino akcji z Leonardo DiCaprio w roli agenta CIA, starającego się namierzyć zamachowca Al-Kaidy. Film uwydatnia beztroskę Amerykanów w walce z terroryzmem. I mimo, iż nie udało się powiedzieć niczego nowego o sytuacji w Iraku, czy też wojnie z terroryzmem, film był zrobiony jak zwykle solidnie pod względem technicznym. Nie udało się jednak zamaskować słabego scenariusza.
Robin Hood (2010) – Początkowo koncept został całkowicie odrzucony, a scenariusz napisany od nowa, aby sprostać oczekiwania producenta Briana Grazera nazywającego film „The Gladiator version of Robin Hood”. Dlaczego zdecydował się na nakręcenie przygód o Robin Hoodzie? Po prostu uważa, iż "żadna z wcześniejszych produkcji z wyjątkiem kilku nie była dobra". Poza tym Ridley uwielbiał tego bohatera jako dziecko, a okres angielskiej historii, gdy Anglia była bankrutem niezwykle go ciekawi.
Cechy charakterystyczne twórczości Ridleya Scotta:
- W wielu filmach główny bohater ostatecznie ginie jako zwycięzca, dzięki czemu reżyser w zadziwiający sposób buduje katharsis. Spójrzmy chociażby na ostatnią scenę „Thelmy i Louise”, gdzie główne bohaterki decydują się na wolność i giną w Wielkim Kanionie, czy też na śmierć Maximusa z rąk Kommodusa, który i tak ostatecznie zemścił się ocalając Rzym;
- Obsadzanie w swoich filmach Russella Crowe, z którym na planie spotykali się pięciokrotnie. Ridley zapytany o współpracę z australijską gwiazdą, odpowiada: „Trzeba kogoś po prostu dobrze znać, wtedy można sobie pozwolić na awanturowanie się. I nie ma wtedy znaczenia, jeśli damy sobie po razie czy ktoś strzeli focha. Wiemy, że to nic między nami nie zmienia. Po chwili wracamy do roboty. Może nie toczymy jakichś wielkich kłótni, ale dużo gadamy, często bardzo podniesionym głosem. Russell jest Australijczykiem, wyczuwamy wzajemnie swoją wyspiarskość, wbrew pozorom mamy ze sobą naprawdę dużo wspólnego. Umówmy się, Australię zasiedlano skazańcami. Poza tym mamy podobne poczucie humoru. To ważne. On ma coś w sobie dziewiętnastowiecznego i bardzo mi się to podoba. Na dodatek lubię australijskie filmy. "Wesele Muriel" oglądałem chyba z sześć razy. "Roztańczony buntownik" to najlepszy film Baza Luhrmana. "Ostatnia fala" Petera Weira to niesamowity film, którego remake sam chciałem nakręcić”;
- Obdarzanie kobiet silnymi męskimi charakterami: Ripley („Alien”), Thelma i Louise („Thelma and Louise”), Jordan O'Neil („G.I. Jane”);
- Motyw wojska i oficerów w „G.I. Jane”, „Kingdom of Heaven” i „Black Hawk Down”;
- Współpraca z tymi samymi kompozytorami: Jerry Goldmith („Alien” i „Legend”), Vangelis („Blade Runner” i „1492: Conquest of Paradise”) i przede wszystkim Hans Zimmer („Black Rain”, „Thelma and Louise”, „Gladiator”, „Hannibal”, „Black Hawk Down” i „Matchstick Men”)
- Wykorzystywanie przestrzeni miasta jak chociażby Los Angeles w „Blade Runner” Tokio w „Black Rain” i Jerozolima w „Kingdom of Heaven”;
- W filmach Scotta nie ma scen seksu.
Dlaczego robi filmy?
“We make movies and we try to sell them. There’s no other way around it. To say it’s all about pure art is nonsense; it’s about how do you sell your movie. I don’t care if it’s a high budget or a low budget movie, if I don’t sell it there’s no point in making it.”
Podsumowując, mało kto tak, jak on potrafi połączyć hollywoodzkie elementy rozrywki i rozmach z prawdziwym artyzmem. Upartość, pedantyczność oraz wycofanie emocjonalne sprawiają, iż podczas pracy nad filmami „pilnuje” każdego pojedynczego ujęcia, na co narzekają chyba wszyscy operatorzy, którym nie pozostawia zbyt wiele swobody. Jedno jest pewne - trudno byłoby sobie dziś w ogóle wyobrazić kino bez Ridleya Scotta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz