Historia kina zna niezliczoną ilość filmów z gatunku tzw. "buddy film", czyli przygód dwóch mężczyzn różniących się charakterami, wyglądem, kolorem skóry, pochodzących z różnych środowisk społecznych, którzy często całkiem przypadkiem zmuszeni zostają do współpracy. Tak wielkie różnice sprawiają, iż początkowa niechęć przeradza się w wielką przyjaźń. Nie ma tutaj jednak mowy o żadnych podtekstach homoseksualnych. Najznamienniejszymi przykładami mogą być: "Rush Hour" z Jackie Chanem i Chris Tucker'em, "48 Hours" Eddie Murphy i Nick Nolte, "Man in Black" Tommy Lee Jones i Will Smith, "Starsky & Hutch" Ben Stiller i Owen Wilson, "Sherlock Holmes" Robert Downey Jr. i Jude Law oraz "Lethal Weapon" Mel Gibson i Danny Glover. Wiele z tych filmów odchodzi w niepamięć, ale niektóre stają się nieśmiertelne i nie tracą na swojej wartości mimo upływu lat. Do grona filmów kultowych możemy z całą pewnością zaliczyć ostatnią z wymienionych wyżej produkcji - "Zabójczą Broń".
Dziś ów film z przełomu lat 80 i 90 uznawane jest bez wątpienia za klasykę kina akcji, czy też jak powiedział jeden z moich kolegów "ponadczasowe kino".
Muszę przyznać, iż zgadzam się w stu procentach z każdym z tych stwierdzeń, gdyż w miniony weekend postanowiłem przypomnieć sobie wszystkie cztery części przygód Riggsa i Murtaugha. Do seansu podchodziłem z pewnym zwątpieniem, strachem, iż film nie przetrwa próby czasu (ostatni raz oglądałem przecież "Zabójczą Broń" przed kilkoma laty). Nic bardziej mylnego! Łezka znów zakręciła się w oku gdy na ekranie pojawili się moi ulubieńcy i bez wątpienia mogłem powiedzieć, iż w dzisiejszych czasach, w których kino akcji charakteryzuje się raczej naszpikowaniem efektami specjalnymi i w którym nie odnajdziemy żadnego sensu, brakuje produkcji na tak wysokim poziomie. Jednakże co sprawia, że o większości filmów gatunku "buddy film" zapominamy, a do oglądania "Zabójczej Broni" wciąż wracamy? Otóż "Zabójcza Broń" to nie bezsensowna "nawalanka", w której liczy się ilość wystrzelonych z pistoletu naboi. Twórcy inteligentnie przeplatają sceny przemocy z sytuacjami przepełnionymi komizmem. Poza tym widz otrzymuje dwa niezwykle ciekawie zbudowane charaktery głównych postaci, których dzieli praktycznie wszystko, a łączy tak naprawdę tylko jedno - praca. Czarnoskóry Martaugh jest ojcem kilkorga dzieci, wspaniałym mężem, służbistą odliczającym dni do zasłużonej emerytury.
Riggs to totalne przeciwieństwo - psychopata o skłonnościach samobójczych, łamiący przepisy, mieszkający ze swoim psem w przyczepie campingowej. Poza doskonałym aktorstwem "Zabójcza Broń" cechuje się niezwykłym poczuciem humoru, fantastyczną fabułą oraz niesamowitym tempem akcji (mam tutaj na myśli przede wszystkim genialne pościgi za przestępcami). Co ciekawe jest to chyba jedna jedyna seria jaką widziałem, w której każda kolejna część nie odstaje od poprzedniej. Każda kontynuacja naszpikowana jest coraz większą ilością przezabawnych gagów. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden bardzo istotny aspekt tej kultowej serii. Otóż oglądając czwartą część widzimy co prawda różnicę w nakręceniu filmu (produkcja ujrzała światło dzienne w 1998 roku) w porównaniu do poprzednich części, co jest rzeczą oczywistą, gdyż proces tworzenia filmów (który samoistnie ewoluował i nieustannie ewoluuje) pod koniec lat 90 zasadniczo różnił się od pracy nad produkcjami z końca lat 80, to reżyser dokonuje rzeczy, której nie dokonał nikt inny - nie zatraca klimatu trzech poprzednich części, a wręcz przenosi go reżyserując w nowy sposób ostatnią część cyklu "Lethal Weapon".
Można by tu mnożyć przykłady filmów, w których reżyserzy spartaczyli swoje rzemiosło tworząc kiczowate sequele, bądź też to rzemiosło zostało powierzane całkowicie innym twórcom, którzy nie potrafili dorównać pierwowzorom. Chciałbym jednak wskazać na inny kultowy przykład kina akcji jakim jest niewątpliwie "Die Hard" z Bruce Willisem w roli głównej. Len Wiseman, reżyser czwartej części filmu, która na ekrany kin trafiła w 2007 roku, doskonale wykonał swoje zadanie ("Live Free or Die Hard" uważam za jeden z najlepszych filmów), jednakże poza tytułem i głównym bohaterem, film nie ma nic wspólnego z wcześniejszą trylogią. Mimo, iż film zrealizowany został na bardzo wysokim poziomie, nie udało się zachować klimatu trylogii. Trafne wydaje się tu stwierdzenie: "Terminatora może nakręcić tylko James Cameron". Tak samo "Zabójczą Broń" może nakręcić tylko Richard Donner, tylko w przeciwieństwie do Camerona, Donner właśnie tego dokonał. Tylko on reżyserował "Lethal Weapon" co okazało się kluczem do sukcesu. Cameron zrobił tylko pierwszą i drugą część "Terminatora". To samo tyczy się cyklu "Die Hard". Czwartą część zrealizował zupełnie inny reżyser. Co prawda "Die Hard 2" nakręcił również ktoś inny, jednakże w tym przypadku jeszcze z powodzeniem.
Niewątpliwie "Zabójczą Broń" można dziś nazywać kanonem kina akcji, obowiązkową pozycją dla każdego wytrawnego kinomana, do którego nie tylko można ale trzeba powracać. Trudno przecenić wpływ tegoż filmu na rozwój kina akcji lat późniejszych. To właśnie tego typu produkcje stają się swoistymi wzorcami, z których czerpią inni. Nie da się oczywiście ukryć faktu, iż to kolejny film na którym się wychowywałem, którym się zachwycałem, czekałem na każdą kolejną jego projekcję w telewizji i który z pewnością sprawił, że zakochałem się w kinie na lata.
Dziś ów film z przełomu lat 80 i 90 uznawane jest bez wątpienia za klasykę kina akcji, czy też jak powiedział jeden z moich kolegów "ponadczasowe kino".
Muszę przyznać, iż zgadzam się w stu procentach z każdym z tych stwierdzeń, gdyż w miniony weekend postanowiłem przypomnieć sobie wszystkie cztery części przygód Riggsa i Murtaugha. Do seansu podchodziłem z pewnym zwątpieniem, strachem, iż film nie przetrwa próby czasu (ostatni raz oglądałem przecież "Zabójczą Broń" przed kilkoma laty). Nic bardziej mylnego! Łezka znów zakręciła się w oku gdy na ekranie pojawili się moi ulubieńcy i bez wątpienia mogłem powiedzieć, iż w dzisiejszych czasach, w których kino akcji charakteryzuje się raczej naszpikowaniem efektami specjalnymi i w którym nie odnajdziemy żadnego sensu, brakuje produkcji na tak wysokim poziomie. Jednakże co sprawia, że o większości filmów gatunku "buddy film" zapominamy, a do oglądania "Zabójczej Broni" wciąż wracamy? Otóż "Zabójcza Broń" to nie bezsensowna "nawalanka", w której liczy się ilość wystrzelonych z pistoletu naboi. Twórcy inteligentnie przeplatają sceny przemocy z sytuacjami przepełnionymi komizmem. Poza tym widz otrzymuje dwa niezwykle ciekawie zbudowane charaktery głównych postaci, których dzieli praktycznie wszystko, a łączy tak naprawdę tylko jedno - praca. Czarnoskóry Martaugh jest ojcem kilkorga dzieci, wspaniałym mężem, służbistą odliczającym dni do zasłużonej emerytury.
Riggs to totalne przeciwieństwo - psychopata o skłonnościach samobójczych, łamiący przepisy, mieszkający ze swoim psem w przyczepie campingowej. Poza doskonałym aktorstwem "Zabójcza Broń" cechuje się niezwykłym poczuciem humoru, fantastyczną fabułą oraz niesamowitym tempem akcji (mam tutaj na myśli przede wszystkim genialne pościgi za przestępcami). Co ciekawe jest to chyba jedna jedyna seria jaką widziałem, w której każda kolejna część nie odstaje od poprzedniej. Każda kontynuacja naszpikowana jest coraz większą ilością przezabawnych gagów. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden bardzo istotny aspekt tej kultowej serii. Otóż oglądając czwartą część widzimy co prawda różnicę w nakręceniu filmu (produkcja ujrzała światło dzienne w 1998 roku) w porównaniu do poprzednich części, co jest rzeczą oczywistą, gdyż proces tworzenia filmów (który samoistnie ewoluował i nieustannie ewoluuje) pod koniec lat 90 zasadniczo różnił się od pracy nad produkcjami z końca lat 80, to reżyser dokonuje rzeczy, której nie dokonał nikt inny - nie zatraca klimatu trzech poprzednich części, a wręcz przenosi go reżyserując w nowy sposób ostatnią część cyklu "Lethal Weapon".
Niewątpliwie "Zabójczą Broń" można dziś nazywać kanonem kina akcji, obowiązkową pozycją dla każdego wytrawnego kinomana, do którego nie tylko można ale trzeba powracać. Trudno przecenić wpływ tegoż filmu na rozwój kina akcji lat późniejszych. To właśnie tego typu produkcje stają się swoistymi wzorcami, z których czerpią inni. Nie da się oczywiście ukryć faktu, iż to kolejny film na którym się wychowywałem, którym się zachwycałem, czekałem na każdą kolejną jego projekcję w telewizji i który z pewnością sprawił, że zakochałem się w kinie na lata.
zgadzam się, genialna seria, jedna z moich ulubionych.
OdpowiedzUsuńZgadzam się w stu procentach! Uwielbiam Zabójczą Broń, aż łezka kręci mi się w oku słuchając ścieżki dźwiękowej, która jest tak samo genialna. Jestem fanką muyzki metalowej i rockowej, jednak gitara Claptona w połączeniu z saksofonem (który osobiście ubóstwiam) nadała charakteru całej produkcji. Często wracam do tej serii, gdyż kocham uczucie jakie towarzyszy mi oglądając te dwie postaci :) poza tym niesamowity klimat lat 80 i 90... Magia!
OdpowiedzUsuńZgadza się. Saksofon nadał oryginalności i niepowtarzalności całej serii. A Claptona jestem zagorzałym fanem. Świetnym dodatkiem w brytyjskiej wersji antologii "Lethal Weapon" na Blu-ray jest teledysk "It's Probably Me" w wykonaniu Stinga i Erica Claptona.
Usuń