poniedziałek, 19 grudnia 2011

Warrior - wrażenia tuż po projekcji


Ostatnie lata amerykańskiego kina nie wniosły nic nowego jeśli chodzi o tematykę „ringu”. Po zeszłorocznym tylko dobrym „The Fighter”, w którym jedynym brylującym na ekranie elementem okazał się Christian Bale, mojej uwagi nie przykuł żaden film tego gatunku. Z tego też względu do projekcji „Warrior” podchodziłem sceptycznie. Spodziewałem się po prostu tylko dobrego filmu. Nic bardziej mylnego! Blisko 2,5h minęły jak 15 minut. Film co prawda jest znowu spełnieniem amerykańskiego snu, znowu mamy do czynienia z historią „od zera do bohatera”, ale jakże nie kochać tego typu opowieści. Może dla niektórych to niezbyt ambitne ale dużo bardziej zachwyca mnie przedstawienie amerykańskiego snu, przez wielu uważanego za rozrywkę niskich lotów, niż nadęte, nudne, europejskie kino, którym zachwycają się małe grupki bufonów, tylko po to aby poczuć się oryginalnym wśród znajomych. „Warrior” ma coś jeszcze w sobie, czego brakowało mi w innych tegorocznych produkcjach.
Ma przepiękną ściężkę dźwiękową dopełnioną świetnym montażem oraz doskonałym aktorstwem drugoplanowym (Nick Nolte, który jest jak wino, im starszy tym lepszy). Podsumowując: jest to moja pierwsza 10/10 w tym roku oraz murowany kandydat na Oscara w co najmniej kilku kategoriach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz